Żyjący ogród

Tak zatytułowana jest jedna z moich ulubionych książek o ogrodach. Nie ma w niej przepisów na piękne rabaty, wymuskane żywopłoty, rabatki co do centymetra ustawione tam, gdzie trzeba. Jest w niej opowieść o tym, jak stworzyć ogród żyjący - czyli wcale nie taki, gdzie jest miejsce na grilla, boisko i warzywnik, chociaż oczywiście to też może i powinno się tam znaleźć. To taki, w którym jest miejsce i schronienie dla owadów, płazów, ptaków i zwierzątek - jak np. w lesie nietkniętym ręką człowieka. Od trzech lat pracujemy z mężem nad tym, by nasze 1,4-hektarowe ledwie siedlisko, niegdyś będące po prostu pastwiskiem, zamienić w piękny, dziki, bajkowy ogród. Sadzimy drzewa, miododajne kwiaty, zioła. Jest miejsce na warzywnik, jest wielki taras, sad i wysypane żwirem ścieżki. Jest miejsce na wielki podjazd dla samochodów (też wysypany m.in. żwirkiem, bo żadnego asfaltu ani kostki brukowej nie było tu i nie będzie). I oto pierwsze efekty naszej pracy. Pracy, przy której mieszkańcy wsi pukają się w głowę, bo jak to - zamiast biegać z kosiarką, sadzą drzewa i pozwalają rosnąć chwastom? A staw - koniecznie pogłębić, zarybić, przeganiać ptaki, bo tylko ryby wyżerają i mieć z niego pożytek. Ba, niektórzy nawet stwierdzili, że się wyprowadziliśmy, bo ubiegłego lata nikt nie kosił działki od strony drogi. Nie kosił, specjalnie, żeby świerszcze pięknie cykały wieczorami, a banda pijaków zasiadających na znajdującym się tuż obok tarasie przy miejscowym sklepie nie zapuszczała zbyt wielu ciekawskich spojrzeń i nie piła w krzakach pod płotem - bo jak pić w ostach i łopianach?
Stawu też nie ruszaliśmy. Jedyne, co robiłam, to raz puściłam w muł pożyteczne bakterie z EM Green, by wyżarły gnijące resztki i wyczyściły wodę, udało się  doskonale i jeszcze wzmocniło karasie. To wszystko. Pozwoliliśmy rosnąć tam wierzbom, nie ruszaliśmy przybrzeżnej roślinności, stanowiącej naturalne schronienie dla wielu żyjątek. Co roku mieliśmy na nim bandę kaczek, chór żab i czaple, wieczorami przylatujące na żer. Ale łąbędzie odwiedziły nas w tym roku pierwszy raz i mam nadzieję, że zagoszczą już na zawsze.

Nowi mieszkańcy naszego stawu - para dostojnych łabędzi fot. Wierzbowisko
Mieszkają w wielkiej wierzbie i - jak widać, staw choć niezbyt głęboki, za to duży powierzchniowo (ok. 10 arów) wciąż kryje wiele smakowitych kąsków w "głębinach".

Jak widać, w naszym stawie jest co jeść fot. Wierzbowisko
Szkoda tylko, że pogoda akurat się popsuła, bo zdjęcia szare. Pewnie jeszcze nie raz będę fotografować te piękne ptaki.

PS. Niestety, moja cudna sunia Misia, tak bardzo wkurzyła się na intruzów, którzy zajęli jej staw, że po 3 dniach szczekania i ganiania się z nimi po wodzie, w końcu je wygoniła. Szkoda. Z drugiej jednak strony, to dobrze, bo gdyby zostały i założyły u nas rodzinę, nikt do wody by nie wszedł, bo łabędzie broniłyby terytorium z młodymi jak wściekłe. A udziobać to one potrafią...
I tyle z pięknych obrazków zostało, co wyżej. Za to pies - dorodny nowofundland, nieco obstrzyżony na lato, szaleje z kolegą (Oleś, ten mniejszy, przyjechał w gości) po działce, szczęśliwy, że ma ją tylko dla siebie i kotów.
Misia (ta wielka) i Oleś (ten chudziutki) na naszej łące fot. Eva Kovalsky


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wierzbowa pracownia. Wielofunkcyjne worki na prezenty

Błyskawiczne ciasteczka z czterolatką