Cztery powody rezygnacji z upraw w skrzyniach

Tegoroczne próby ogarnięcia ogrodu, maleńkiego dziecka i jeszcze zrobienia czegoś innego spełzły na... ślimakach. Tak, tak - te zielono żerne bestie pożarły dosłownie wszystko, co miały w pobliżu - trzykrotnie wysiewane ogórki, fasolki, cukinie, sałaty. Ostatnio też i jarmuż. Ocaliłam dwie rabatki z fasolką, dziką rukolą i melonami. To, co było na tradycyjnych rabatach, m.in. pory, sałaty, buraczki przeorała nornica (sądzę, że niejedna - już kupiłam Nornit, będę zwalczać, bo inaczej pożre mi wszystko - koty niestety tegoż osobnika nie ruszają). Trudno, z jesienią za pasem zacznę jeszcze raz. Wysieję zimnolubną roszponkę, szpinak i sałatę zimującą w gruncie, na wiosenny zbiór. Powinien też jeszcze zdążyć przed zimą jarmuż, niezwykły twardziel wśród warzyw. To wszystko w skrzyniach, bo tak najszybciej. Ale ostatni już raz.
A dlaczego ostatni?
Po trzech latach upraw w skrzyniach i na podniesionych grządkach stwierdzam, że jest to zbyt drogie i czasochłonne przede wszystkim. 
1. Bo zamierzam mieć warzywnik z prawdziwego zdarzenia, taki, który pozwoli w większości mi się wyżywić wraz z dzieckiem (mąż raczej woli mięcho, ale ogóreczkiem czy pomidorkiem do kotleta nie pogardzi, choć sałatę zostawi już mnie i dziecku).  A na to potrzeba miejsca i mądrze rozplanowanych rabatek. Będą na tyle rozległe, by motyczką można było ogarnąć chwasty, mam takową na długim kiju, ale nieużywaną. Dotąd wolałam mniejsze rabatki, ciasno zasiane, by chwasty nie miały miejsca, ale mimo wszystko raz na jakiś czas wymagające pielenia. Teraz już wiem, że na pielenie ręczne czasu nie było w tym roku, nie będzie i w przyszłym.
2. Skrzynie wymagają świetnej ziemi, którą trzeba kupić - u mnie glina, więc się nie nadaje. A to spory koszt. Nie ma w nich miejsca na rośliny osłonowe, odstraszające szkodniki. Wygodne, bo nie trzeba pielić, ale dla bardzo małych zbiorów.
3. Bo nie chcę ciągle biegać z konewkami. Nie mam czasu. Rabaty tradycyjne w nocy mogą nieco wilgoci pobrać z ziemi wilgoć, ziemia dłużej trzyma wodę, zwłaszcza, że ja mam bardzo żyzną glinę. Skrzynie zaś wymagają ciągłej uwagi - czy nie za wilgotno, ciągłego podlewania, bo wysychają w mig. Nie mam na to czasu.

To główne powody rezygnacji ze skrzyń, bo nie chcę zrezygnować w ogrodu warzywnego. W nowym znajdzie się miejsce i dla bobu, i fasolki, kapusty. Chcę też poeksperymentować kulinarnie z topinamburem, którego rośnie u mnie w brud, spróbować posadzić ziemniaki. Taki wiejski, prosty, ekologiczny ogród pełen dobrych smaków. Mam już nawet wiosenną włókninę biodegradowalną, by nie dać się przymrozkom, bo w tym roku, podobnie jak rok temu, i dwa lata temu, w nocy z 5 na 6 czerwca przymrozki wykosiły mi wszystkie cukinie i dynie, ogórki i fasolki.

4. I to kolejny powód rezygnacji ze skrzyń - nie da się w nich przykryć upraw, trzeba by włókninę przybijać do boków, a wtedy zniszczy się na tyle, że co sezon należałoby kupować nową, nie mówiąc już o czasie spędzonym na jej zakładaniu. I gdzie tu ekonomia?

Taki mam plan. Mąż nawet obiecał mi glebogryzarkę, żeby ogarnąć zielsko, jakie zarosło warzywnik pomiędzy skrzyniami i stare rabatki też. Stąd też taki najazd ślimaków, których aż tylu nigdy tu nie było. Wyjątkowo mokra wiosna sprzyjała ich namnażaniu, a bujne zielsko z mokrą ziemią stanowi doskonałą kryjówkę. Stamtąd już tylko krok do moich upraw. Tego nie wzięłam pod uwagę, ale - cóż - człowiek uczy się na błędach, najlepiej własnych. I teraz już wiem, że połowicznie robić coś, to lepiej nie robić nic i książkę poczytać albo iść na spacer, po łąkowe zioła na przykład. Więcej z tego pożytku chyba będzie i nie będzie smutnych porażek.

A to jedna ze skrzyń, podlewanych dwa razy dziennie w 2016 r. - ogórki, papryka i nagietki w roli głównej. Wtedy warzywnik wypełniał mi całe dnie fot. Wierzbowisko

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wierzbowa pracownia. Wielofunkcyjne worki na prezenty

Błyskawiczne ciasteczka z czterolatką