Nasionkownia. Mój jesienny ogród (nie)gotowy na wiosnę

Pogodynki zapowiadają ostatnie ciepłe dni tej jesieni, a w ogrodzie jeszcze tyle rzeczy do zrobienia... Mam tylko 2 godziny dziennie na bieganie z grabkami, łopatą czy nożycami, bo tyle w ciągu dnia śpi córcia (14 miesięcy obecnie). Z nią zrobić nic się nie da, bo ona też chce wszystko to samo, co mama. Ale jeszcze do końca sama nie chodzi, więc trzeba pilnować cały czas. Potem też trzeba będzie, ale chociaż ręce własne zwolnię. Udaje nam się opryskiwać ogród EM-ami, podlewać. I tyle. To i tak dużo, moim zdaniem.
Generalnie - nauczyłam się zwalniać. Czego nie zdążę zrobić teraz, zrobię na wiosnę. wiat na porządkach się nie kończy, zwłaszcza, że ja należę do typów, które czasami - zamiast biegać po grządkach - z książką w altance wolą się zaszyć. Czasem zwyczajnie mi się nie chce i już. Poza tym mając mało czasu i dwie ręce, oraz niemowlaka w domu, nie mam wyboru - muszę prowadzić ogród w stylu slow, powiedziałabym - permakulturalnie. O permakulturze inny post, jak już zrobi się zimno i prace ogrodowe przestaną być przyjemne, za to więcej czasu zostanie na pisanie. 
W każdym razie, póki ciepło i fajnie, kopię, ile się da, bo jak ziemia zamarznie to już po zawodach. Przestałam przenosić byliny, czego nie zdążyłam, zostanie na wiosnę, bo jest duża szansa, że jeśli teraz przekopię krzewy, a za dwa tygodnie czy wcześniej będzie mrozek, nie zdążą się przyjąć i zmarzną. Dzisiaj jeszcze przekopię ze starej rabaty na nową, o czym pisałam dwa posty wcześniej, cebulki, które odnajdę na rabacie. Pozostałe, które wykiełkują wiosną, przeniosę, jak je zobaczę w ziemi. Przyjmą się  bezproblemowo, wiem, bo już tak robiłam.
Oto, co zwykle robię na jesieni, a co może poczekać do wiosny.
Na jesieni, obowiązkowo:
- koszę trawę tam, gdzie zależy mi na ładnym trawniku wczesną wiosną. Nieskoszona trawa kladzie się i potem trudno ją wykosić, zwłaszcza, że ziemia u mnie nasiąknięta wodą (glina) sprawia, że kosiarka zostawia brzydkie ślady. Nie mówiąc już o miejscach, gdzie trawa po prostu zgniła
- uprzątam opadłe liście - ze względu na rozmiary działki tylko tam, gdzie zależy mi na ładnym trawniku. Reszta działki z czasem ma przypominać lasek, łąki itp. więc opadnięte liście zamienią się w próchnicę, a przyroda sama najlepiej je zagospodaruje
-  przekopuję rabatki w warzywniku, w pierwszej kolejności tam, gdzie wiosną chcę posiać nowalijki, reszta może poczekać
- jak już spadną wszsytkie liście z drzew i krzewów, a nie ma jeszcze mrozu w dzień, opryskuję wszsystko EM-ami, choćby humusem, po to, by zminimalizować ilość wrednych grzybów i innych świństw czyhających na nasze roślinki.
- przycinam około 10 cm nad ziemią wszystkie maliny owocujące jesienią, bo tak trzeba, wycinam pędy, które owocowały pozostałych malin i jeżyn, by nie osłabiały rośliny. Jak się nie obetnie, też nic złego się nie stanie, więc nie jest to czynność obowiązkowa dla mnie.

Nigdy nie robię:
- nie nawożę później niż na początku września, a wtedy to i tak tylko to, co przekopałam w inne miejsce - podsypuję zwykle obornik kurzy granulowany albo podlewam humusem lub EM-ami,
- nie przycinam po sezonie żadnych bylin ani krzewów, a nuż wypuszczą młode gałązki i na pewno zmarzną zimą. I tak wtedy na wiosnę czeka nas cięcie, bo pogoda ostatnimi laty uwielbia płatać psikusy.
Nie przycinam żadnych bylin jesienią fot. Wierzbowisko
 Na wiosnę:
- przycinam drzewa i krzewy ozdobne gdy tylko nastaną dodatnie temperatury, czasem jeszcze zimą, jak mam czas, czasem już na wiosnę, zależy co można ciąć zimą, a czego nie (na razie jestem początkującą ogrodniczką, więc zanim złapię za sekator, czytam w fachowej literaturze co wolno skracać, gdy mróz za oknem, a czego lepiej nie tykać). Przycinam te, które zniszczył mróz i te, które chcę przyciąć, bo za bardzo się rozrosły, albo chcę je zagęścić. Generalnie - nie przycinam w ogóle tych, które rosną z dala od domu i mi nie wadzą w niczym. Najczęściej ofiarami sekatora padają róże, rosnące wokół budynków, gdy zaczynają przeszkadzać w przechodzeniu ścieżkami, drzewka 1q
- usuwam zaschnięte liście wszystkich bylin, kiedy tylko pojawią się zielone zalążki - wcześniej nie ruszam, bo zaschnięte liście stanowią doskonałą osłonę przed złą pogodą. Zostawiam tak też truskawki. Odpowiadając na pytania, nie zdarzył mi się atak grzybów spowodowany zostawieniem uschniętych liści na zimę. Może dlatego, że nie eksploatuję zanadto ziemi ani roślin, pozwalam im żyć naturalnie, w swoim tempie. Nie używam masy chemicznych nawozów, ale o tym też w innym poście.
- wzruszam grabiami albo kultywatorem ręcznym ziemię pod nowe roślinki,
- przekopuję i pielę te miejsca, których przed zimą nie ruszyłam, z różnych względów,
- sieję mnóstwo warzyw i kwiatów, obstawiając kuwetami wszystkie słoneczne parapety,
- opryskuję EM-ami wszystkie drzewa i krzewy, kiedy tylko pojawią się zalążki liści, zanim jeszcze się otworzą, wzmacniając je przed nadchodzącym sezonem i tłukąc niechciane mikroorganizmy,
- podlewa wszystkie rabaty i grządki warzywne te już zagospodarowane i te jeszcze puste humusem, a po jakiś 2 tygodniach odpowiednio dobraną mieszanką EM-ów, by lepiej przygotować moją żyzną, choć zimną i twardą, bo gliniastą ziemię na przyjęcie nowych roślin.

Tyle z grubsza. Jak pisałam, prowadzę ogród w stylu slow, nie bawi mnie równiutko przycięta murawa z rosnącymi w równych rządkach krzewami i drzewami.

Niespecjalnie przejmuję się trawą dookoła i chwastami. Dla mnie jest ładnie, jak jest. Astry, kosmos i tawuła, dookoła zielsko fot. Wierzbowisko
Mam łąkę, mam plamy topinamburu i nawłoci, które zwyczajnie lubię i wyrywać ich nie zamierzam, a jedynie ograniczam im pole do rozrastania. Mam warzywnik, którego nie pielę co tydzień, bo nie ma takiej potrzeby. Wyrywam jedynie duże chwasty. Mam i rabatki zasadzone tak gęsto, by ograniczyć lub wręcz uniemożliwić rozwój chwastów, krótkie, choć niezbyt równe trawniki. Nie plantuję terenu, nie równam. Zostawiam go takim, jaki był, bo w tym cały jego urok. Szczęśliwie, podczas budowy domu nie zniszczono terenu, bo drewniane domu buduje się "delikatnie" dla otoczenia, więc nie musiałam zagospodarowywać tzw. placu budowy grzęznącego zwykle w błocie i koleinach po ciężkim sprzęcie. I bardzo się z tego cieszę, ku zgrozie rodziców, którzy ilekroć przyjeżdżają do nas, od razu snują plany zrobienia wybrukowanych ścieżek, postawienia latarni, okablowania całej działki, rozświetlenia itd. Nigdy w życiu! Ma być jak niegdyś na wsi - cicho i ciemno nocą, z niebem uginającym się od gwiazd. I nie pozwolę nikomu zabrać mi ich blasku.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wierzbowa pracownia. Wielofunkcyjne worki na prezenty

Błyskawiczne ciasteczka z czterolatką